“Wy w tym trójmieście to w sumie macie metro, ale takie nad ziemią, prawda?” - słyszę przynajmniej raz w miesiącu odkąd przeprowadziłam się do Gdańska. Nie jestem pewna czy zgodziłabym się z tym porównaniem. Przecież w Warszawie nie zdarzyło mi się nigdy czekać 25 minut na najbliższy pociąg, a w weekendowym trójmieście jest to raczej niemiły standard, niż jednorazowa awaria. Oczywiście, istnieją też cechy wspólne, ale raczej te z kategorii “negatywnych”. Co mam na myśli? To, co spotyka każdego jeżdżącego na co dzień pociągami SKM i, pomimo swojej absurdalności, po paru miesiącach w trójmieście przenika do codzienności. A przykładów tych absurdów jest wiele.